Starość to dla mnie taki stan (umysłu) w którym człowiek już sobie odpuszcza. Odpuszcza rzeczy z pozoru błahe: kwiaty na stole, szminkę na ustach, czyste okna w salonie i uśmiech na co dzień…
Do Śniadaniowni na Dąbrowskiego szłam bardzo pozytywnie nastawiona: Będzie pysznie, dużo i pięknie. No wiem, może za wysokie miałam oczekiwania, ale byłam w tym miejscu kilka lat temu i właśnie takie miałam wspomnienia. Zapach kawy w powietrzu, stoliki przed wejściem, roześmiani ludzie i słońce. Dlaczego miałabym nie powtórzyć tych pysznych chwil?
Tymczasem już od progu miejsce wydało mi się jakieś inne. Nie było stolików na zewnątrz (to akurat zrozumiałe, bo pora roku zgoła inna), zamiast tego przywitały mnie obdrapane, pomazane i niedomykające się drzwi. Hmm… Czy to aby na pewno to samo miejsce?
Wchodzę i znowu nie mogę się oprzeć wrażeniu, że klimat wnętrza się jakby zmienił. Przestrzeń, która kiedyś była świeża i klarowna, teraz jest wizualnie zagracona, a klientów witają wygniecione kartki z napisem „Płatność tylko gotówką” i „Prosimy zamawiać przy barze”. A do najbliższego bankomatu spory kawałek. Dla czyjej to wygody, ja się pytam?
Z ciekawości porównałam aktualne zdjęcia lokalu do tych z 2012 roku.
Lubicie zabawę w „znajdź różnicę”?
Zamawiam kanapki z chleba żytniego z pasją jajeczną. Takie małe śniadanko, a cena całkiem niemała. Za tę parkę zapłaciłam 11 złotych. Do tego flat white za dychacza i robi się nam 21 złotych za kawkę i dwie kanapeczki. Chyba kiedyś było taniej.
Dla porównania, śniadanie kumpeli – omlet z trzech jaj ze szczypiorkiem. Do tego jeszcze pieczywo. 17 złotych. Plus kawa to razem 27 złotych.
No majsterszyk omletowy to to nie był. Płaski jakiś taki, wyglądał, jakby żółtko z białkiem było ubite. A kto się zna, ten wie, że dobry omlet robi się inaczej.
Z dobrych wiadomości. Wszystkie składniki są świeże. Do kanapek był i ogórek, i pomidor, i rzodkiewka, i kiełki w dwóch postaciach, a do tego rukola i szczypiorek. Przy omlecie skromniej, widzicie na zdjęciu. Nie powiem, żebym się tym śniadankiem najadła po uszy. Ilość dodatków raczej symboliczna.
Czemu się tak czepiam tej starości?
Bo, nie wiem, jak wy, ale ja na śniadanie na mieście wychodzę nie tylko po to, żeby zjeść, ale też żeby zaczerpnąć pozytywnej energii na cały dzień. Dla mnie miejsce, które serwuje śniadania powinno być jasne, świeże i czyste. I Śniadaniownia kiedyś taka była… Niestety, ze smutkiem stwierdzam, że Śniadaniownia się starzeje. Obdrapane okna, odpadający tynk ze ścian, wiecznie wiszące lampki choinkowe. Wiem, to są detale. Ale te detale, do których prowadzący być może już się przyzwyczaili, sprawiają, że lokal wydaje się brudny i zagracony. Do tego niezbyt przyjazna obsługa… Niestety, samo jedzienie nie jest aż tak rewelacyjne, żeby nadrabiało coraz bardziej ponury klimat tego miejsca.
Śniadaniownio z czasów Twej świetności, wróć!