W ramach cotygodniowego cyklu „Czwartek w Knajpie” ruszamy z recenzjami lokali kulinarnych Mokotowa. Na początek padło na kawiarnię mieszczącą się w podziemiach Sanktuarium św. A. Boboli przy ulicy Rakowieckiej 61. Kawiarnia dla idących od strony metra może być ciężka do zlokalizowania, bo jedyne, co widać od strony ulicy, to pomarańczowy neon widoczny z prawej strony kościoła. Swoją drogą, szacun dla właściciela, że zdecydował się kultywować tradycję warszawskich neonów zamiast tańszych roll-up’ów lub plastikowych szyldów.
Schodzimy schodkami do ‚fosy’ prowadzącej do kawiarni (dla wózków jest zjazd dwubiegowy). W korytarzu witają nas plakaty z teatrów, muzeów i różne ogłoszenia społeczno-kulturalne. Widać, że lokal ma aspiracje nie tylko ściśle gastronomiczne. Wnętrze kawiarni to jedna duża sala na której środku stoją proste kwadratowe stoliki z krzesłami, a po bokach przyjąść można na miękkiej kanapie lub fotelu. Wystrój mocno ‚ikeowy’. Elegancka prostota to z jednej strony atut, ale z drugiej strony – powtarzalność. Niewątpliwy plus – przyzwoity kącik zabaw dla dzieci.
Przejdźmy do menu. Kawiarnia ma do zaoferowania typowy wachlarz kaw z ekspresu i herbat z torebek. Nie ma tu szaleństw. Jeśli chcecie zamówić deser kawowy z syropem owocowym, bitą śmietaną i wisienką na czubku, tego tutaj nie znajdziecie. To, natomiast, co przyciąga w to miejsce całe rzesze ‚białych kołnierzyków’ z okolicznych biur, to oferta lunchowa. Codziennie bowiem można wybrać spośród około pięciu dań obiadowych. Aktualne menu dnia można znaleźć na czarnej tablicy nad barem i czasem również na stronie lokalu na Facebook’u, aczkolwiek w to drugie miejsce informacje trafiają czasem już po obiedzie…
Dania są dobre, a nawet bardzo dobre. Wygląda na to, że przyrządzane ze świeżych składników. Jest to typowa kuchnia polska ze sporadycznymi akcentami egzotyki.Często w menu pojawiają się kotlety, kurczak, gulasz, w kompozycji z ziemniakami, kaszami, frytkami i oczywiście z surówką. Co jednak mnie zdziwiło, nie kupicie tam samych frytek, nawet jeśli są w menu obiadowym i nawet jeśli prosi o nie mama z dzieckiem, które nie zje po swoim obiedzie drugiego całego obiadu. Nie, bo nie. Tak powiedziała pani za ladą…
No właśnie, a’propos „Nie, bo nie”. Do tej pory było dość różowo, ale przechodzimy do powodów dla których nie odwiedzam „Otwartej” tak często. Przede wszystkim, stosunek ilości do ceny. Cena drugiego dania to około 18 zł. Zupa to koszt 7zł, chyba, że w zestawie, wtedy + 3zł. Razem za zupę i drugie wydamy około 21zł. Sok – dodatkowe 5zł. O deserze nie wspomnę. Przyznacie, że wychodzimy już ponad standardowy budżet obiadowy lokalu z samoobsługą. Na domiar tego rozmiar porcji jest niewielki. Kiedyś poszłam tam z głodnym facetem i musiał biedny zjeść dwie porcje drugiego dania, żeby się najeść…
Reasumując. Plusy: przyjemny lokal, otwarty na wydarzenia kulturalne, dobre obiady, kącik dla dzieci, strefa lunchowa i pogaduchowa.
Minusy: Dość wysokie ceny/małe porcje, czasem niemiła obsługa.
Kawiarnia czynna codziennie 10-20.
Istnieje możliwość płatności kartą.