Ostatnio zajechaliśmy do ukrytego dosyć mocno gospodarstwa-restauracji „Rancho Bena”. Mieści się ono pod miastem, bo w Stanisławowie, a Stanisławów sąsiaduje z Zieloną Białołęką. O Ranchu wiedzieliśmy już od dawna, choć dopiero teraz udało nam się tam wpaść.
Okoliczności przyrody
Gospodarstwo położone jest w przepięknej okolicy. Gdzie by nie patrzeć – las. Podczas naszej wizyty dodatkowo zatopiony w ciepłym wrześniowym słońcu zrobił na nas niesamowite wrażenie. Sama gospoda nie ma w sobie nic nowomiejskiego, co niektórzy z pewnością zdefiniują jako atut. Rancho to duża drewniana chata wraz z podwórkiem, placem zabaw i przylegającymi wybiegami dla zwierząt. Po raz pierwszy od dawna zaobserwowaliśmy tu tradycyjnie wykrochmaloną serwetę zamiast wszędobylskiego plastiku! A dla dzieci? Naprawdę sporo atrakcji: Nasze z radością podglądały przez płot pasące się konie oraz biegające kury i inne ptactwo.
Wypas dobry, ale zimny
W stałym menu restauracji dominują typowo polskie dania o fantazyjnych, nieco dzikich nazwach. „Biust wiedźmy” to panierowana pierś z kurczaka (17 zł bez dodatków), a „Zad Boruty” to kotlet schabowy (16 zł bez dodatków). Ja jednak pokusiłam się o zupę grzybową, która była akurat daniem dnia i okazało się, że był to strzał w dziesiątkę, bo lepszej i bardziej aromatycznej grzybowej nie jadłam nigdy. Było w niej więcej grzybów niż ziemniaków!
Niestety ogromnym minusem w knajpie jest brak wystarczającej obsługi, podobno problem jest tylko w weekendy. Mimo iż pani kelnerka uwijała się jak w ukropie, a pan kelner chodził z tacami szybciej niż Korzeniowski na olimpiadzie, dania nierzadko przychodziły zimne… Tak było z pomidorową córki i z moim drugim daniem – schabie w sosie śliwkowym. Zresztą grzybowa też była ledwo ciepła.
Gdyby była zima, zimnych dań bym nie zdzierżyła, na szczęście grzało nas jeszcze letnio-jesienne słońce, a atmosferę choć trochę próbował rozgrzać pan śpiewający do mikrofonu hity z dawnych potańcówek. Choć szczerze, wolałabym aby zamiast mikrofonu pan śpiewak wziął do ręki tacę i przyniósł mi ciepłą zupę.
Mimo wszystko tam fajnie
Gdyby tylko naprawić element związany z brakiem obsługi i dania przychodziłyby gorące, dałabym temu miejscu naprawdę dobrą notę. Tak mało jest w Warszawie i okolicach restauracji zatopionych w zieleni, przyjaznych dzieciom, z tradycyjnym polskim jedzeniem.
Rancho Bena,
Brukowa 16, 05-126 Stanisławów Pierwszy