Czasami na testy knajpek chodzimy całą rodziną, czasami chodzę sama. Dziś jednak miałam trudne zadanie pójścia na testy kulinarne z moją roczną, ciekawą świata córeczką. Zrobiłam w pamięci szybki skan restauracji z fajnymi kącikami dla dzieci i padło na znaną mi od wielu lat „Sapayę” przy ul. Madalińskiego. Myślę sobie – jest kącik dla malucha – zjem spokojnie, zrobię zdjęcia, a młoda się pobawi. Na pewno mają też krzesełka dla dzieci, więc jest szansa na to, że i ją nakarmię w spokoju.
Pierwsze rozczarowanie – krzesełko owszem jest, ale jedno na cały lokal i właśnie jest zajęte. Muszę poczekać, aż się zwolni. No dobra, myślę – pójdziemy do kącika najpierw się pobawić. Z kilku moich wcześniejszych wizyt pamiętałam, że było tam sporo zabawek. Na pierwszy rzut oka miejsce dla dzieci wygląda całkiem fajnie:
Po chwili okazuje się jednak, że oprócz zepsutej lokomotywy z guziczkami i samochodzika z wystającymi drutami od baterii nie ma tam żadnych innych zabawek. Na podłodze jest za to cała masa kurzu, resztek kredy, wykałaczek (ekstra gratka dla rocznego dziecka, nie?) i zwłok po liściastej roślinie z parapetu, a zabawki aż lepią się od tłuszczu i brudu. W żadnym wypadku nie jest to miejsce bezpieczne dla dzieci.
Na szczęście w międzyczasie zwalnia się krzesełko, więc zabieram młodą z kącika dla dzieci w nadziei, że usiądzie i zjemy. I tu kolejne rozczarowanie – krzesełko jest bez tacki i BEZ PASÓW, a przy tym jest bardzo płytkie. Młoda wierci się niebezpiecznie wychylając w lewo i w prawo, więc trzymając ją jedną ręką drugą przeglądam mocno porwaną kartę z menu. Zamawiam: kurczak cztery pory roku (15zł) oraz sajgonki – 3szt. z surówką z kapusty (8zł). Jeśli interesuje Was cena innych dań, to zupy mają w zakresie 7-14 zł, dania na talerzu: 14-25zł, trzeba przyznać, że ceny nie są wygórowane.
Po około 10 minutach pani w dresie pełniąca funkcję kelnerki przynosi sajgonki, a po kolejnych 5 na moim stole pojawia się kurczak. Sajgonki są poprawne, ale szału nie ma. Mam wrażenie, że nie są smażone na świeżo, tylko odgrzewane. Ponadto znów mam dysonans poznawczy, bowiem na stronie internetowej lokalu sajgonki są przedstawione w towarzystwie sałaty i sosu sojowego. Ja dostaję do nich ordynarną kapuchę i słodki sos chilli.
Kurczak „cztery pory roku” jest dobry, ale szczerze mówiąc nie mam już siły na delektowanie się, bo młoda się wyrywa, a w lokalu za sprawą wiosennego słońca robi się naprawdę gorąco. Proszę panią w dresie o otworzenie jakiegoś okna lub włączenie klimatyzacji. Pani niezbyt elokwentnie informuje mnie, że wszystkie lufciki są już otwarte, a klimatyzacji nie ma. Nie chcę sobie nawet wyobrażać, jak gorąco w Sapayi jest latem, skoro już przy wczesnym kwietniowym słońcu robi się sauna.
Proszę o rachunek i chcę jak najszybciej uciekać. Niestety, klient z małym dzieckiem czekający na rachunek okazuje się mało ważny w obliczu wielkiego sprzątania stołów po grupie, która właśnie opuściła lokal. Już bez skrupułów przypominam się krzycząc przez cały lokal i wreszcie dostaję rachunek i wychodzę.
Reasumując – Sapaya to miejsce z orientalną kuchnią znaną i cenioną od lat, jednak moja wizyta pokazała, że absolutnie nie jest to miejsce przyjazne rodzinom z dziećmi. Moje wspomnienia z wizyty to brud, duszny lokal i niezbyt miła obsługa. Jedzenie wprawdzie ok, ale patrząc na syf w kąciku dla dzieci nie chcę nawet myśleć, w jakich warunkach higienicznych przyrządzane są potrawy. Mam nadzieję, że Sapaya wyciągnie odpowiednie wnioski z moich uwag i popracuje nad jakością, bo w przeciwnym razie nie wróżę im nic dobrego…
UPDATE!
Po jakimś czasie od publikacji właściciele restauracji napisali do mnie, że zrobili generalne porządki w kąciku dla dzieci 🙂 Nie byłam tam jednak ostatnio, więc nie znam aktualnej sytuacji.
Byłam tam dwa razy. Za pierwszym obsługa była niemiła, ale jedzenie znośne. Z tego też powodu jakiś czas później pojawiłam się znowu. Niestety i tym razem obsługa niemiła, olewa klienta i ogólnie miejsce z nieprzyjazną aurą. Jest tyle lokali w Warszawie, że nie warto tracić czasu i pieniędzy na słabe knajpki.